Odczyt Ministra Cara o zmianie Konstytucji Teatr Stary w Krakowie

17 marca 1921 r. Sejm Ustawodawczy uchwalił Ustawę Konstytucyjną Rzeczypospolitej Polskiej.
Po ogłoszeniu przez Marszałka Sejmu wyników głosowania rozległy się na sali sejmowej, jak głosi urzędowy stenogram, huczne brawa.
Marszałek Sejmu wygłosił przemówienie, w którym podkreślił doniosłość tego wydarzenia dla odradzającego się Państwa oraz wezwał posłów, by „wedle zwyczaju przodków naszych z Wielkiego Sejmu z dnia 3 maja 1791 r.” udali się do Katedry, „ażeby Panu Bogu złożyć podziękowanie za łaski, którym pozwolił na nas spłynąć”.
Uroczysty pochód w podniosłym nastroju przeciągnął ulicami miasta ku Katedrze, w której odprawione zostały modły dziękczynne.
Dla upamiętnienia tego epokowego wydarzenia postanowiono ufundować kosztem Państwa kościół pod wezwaniem „Opatrzności Bożej” oraz wznieść Dom Ludowy Rzeczypospolitej w Warszawie.
Wiadomość o uchwaleniu Konstytucji rozeszła się radosnym echem po kraju, który po półtorawiekowej niewoli w jarzmie rządów zaborczych chciał widzieć w akcie Konstytucji nie tylko symbol swej odzyskanej suwerenności, ale także zdrową i mocną podstawę siły i potęgi Państwa na zewnątrz oraz ładu i bezpieczeństwa wewnątrz granic Rzeczypospolitej.
Ale po nastroju hucznych wiwatów i owacji przyszła wkrótce szara, zwykła, twarda, codzienna polska rzeczywistość.
Zaczęły się budzić refleksje:
Czy nowa Konstytucja ziści te nadzieje, jakich od niej miał prawo oczekiwać Naród ?
Czy jest ona zdolna zapewnić Państwu trwały byt ?
Czy odpowiada potrzebom kraju, położonego wśród szczególnie trudnych warunków geograficznych i politycznych ?
Czy uwzględnia w dostatecznej mierze właściwości charakteru polskiego narodu ?
Czy więc przyczyni się do dalszego rozwoju tworzącej się dopiero państwowości, czy też stanie się czynnikiem tamującym bieg spraw państwowych, torując drogę czynnikom, osłabiającym wewnętrzną moc i prężność młodego Państwa ?
Na te wszystkie pytania mogła odpowiedzieć dopiero przyszłość.
Ale już przy uchwalaniu Konstytucji podniosły się głosy krytyki.
Poseł Mieczysław NIEDZIAŁKOWSKI, już po ukończeniu rozpraw, a przed samym przystąpieniem do głosowania, złożył imieniem Związku PPS deklarację, w której zaznaczył, że „ustawa uchwalana dzisiaj, nie wystarcza nam jednak i nie zadowala nas; będziemy nadal prowadzili walkę nieustanną o nieuwzględnione w tym Sejmie postulaty”.
Podobnie i poseł Jan WOŹNICKI w deklaracji, zgłoszonej imieniem klubu poselskiego PSL „Wyzwolenie”, zaznaczył, że „Sejm Ustawodawczy powołany został do nadania Rzeczypospolitej ustawy zasadniczej, która by, ustalając stosunki prawne w Państwie, opierała zarazem jego rozkwit, moc i bezpieczeństwo na uwzględnianiu woli i interesów najszerszych mas ludności. Przedłożona nam do głosowania ustawa konstytucyjna jawnie i jaskrawo wolę tę gwałci przez wprowadzenie instytucji Senatu, przez zaprzeczenie ludowi prawa obioru Naczelnika Państwa, przez brak szerokich podstaw samorządu, a nade wszystko przez odjęcie ludowi możności poprawy Konstytucji na Sejmie następnym”.
W konsekwencji tych uwag, poseł Woźnicki zapowiedział nawet, że klub jego głosować będzie przeciwko ustawie.
Również i poseł Bolesław FICHNA, imieniem klubu sejmowego N.Z.R. (Narodowy Związek Robotniczy), stwierdził, że Ustawa Konstytucyjna nie zadowala jego klubu, że mimo to klub będzie głosował za całością ustawy ze względu na konieczność szybkiego jej uchwalenia, zastrzegając sobie prawo do walki o urzeczywistnienie niezrealizowanych postulatów.
Nawet w wywodach posła Edwarda DUBANOWICZA (Narodowe Zjednoczenie Ludowe), głównego referenta projektu Konstytucji, wygłoszonych przy zamknięciu debaty, dźwięczy nuta pesymizmu:
A kiedyśmy doszli do tej chwili, kiedy mamy przed sobą projekt, który zawiera minimum tego, co musi mieć Państwo, ażeby żyć i rozwijać się, kiedy, Szanowni Panowie, obawiam się, że zeszliśmy poniżej już tego minimum, to dziś nie tylko ze strony lewego środka dają się słyszeć głosy, że dzień uchwalenia naszej Konstytucji według przedstawionego projektu nie będzie dniem święta, ale dniem smutku i rozczarowania dla naszego ogółu”.
Ta opinia, wyrażona przez głównego referenta projektu, świadczy o dużej dozie jego autokrytycyzmu.
W rzeczy samej, nowa Konstytucja nikogo nie zadowoliła i zadowolić nie mogła, gdyż nie była ona produktem głębokiej analizy rzeczywistych potrzeb kraju, który dźwigał się z mozołem z półtorawiekowej niewoli w warunkach zachwianej przez wielką wojnę równowagi świata, lecz dojrzewała w atmosferze walk i przetargów partyjnych, zasilanych niechętnym stosunkiem do osoby ówczesnego Naczelnika Państwa.
Lewica sejmowa zarzuciła prawicy, że stworzyła ona „sztuczną przeszkodę dla postępów dalszej demokratyzacji”, prawica zaś – odwrotnie – przez usta swego trybuna, posła ks. Kazimierza LUTOSŁAWSKIEGO, wyrzucała lewicy, że wprowadzone przez nią poprawki zmierzają do tego, ażeby zaprowadzić Polskę do eldorado sowieckiego.
Daje temu wyraz nawet Marszałek Sejmu Ustawodawczego, stwierdzając w swym przemówieniu końcowym, że „Konstytucja nasza posiada niewątpliwie błędy, które wkradły się w atmosferze walki, w jakiej się rodziła”.
Tyle mówią o uchwalonej przez siebie Konstytucji jej twórcy.

Ustawa Konstytucyjna z dnia 17 marca 1921 r. ogłoszona została w Dzienniku Ustaw dnia 1 czerwca 1921 (Nr 44, poz. 267).
Mimo postanowienia zawartego w końcowym art. 126, Konstytucja weszła formalnie w życie w całej swej rozciągłości dopiero po rozwiązaniu Sejmu Ustawodawczego oraz po zebraniu się w dniu 28 listopada 1922 r. Sejmu Zwyczajnego, tudzież po dokonaniu wyboru przez Zgromadzenie Narodowe pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej, ś.p. Gabriela NARUTOWICZA.
Prawo statuowane poddane zostało próbie ogniowej życia. Jakże wypadła ta próba ?
Zanim odpowiemy na to pytanie, musimy zaznaczyć, że przy badaniu zjawisk, należących do dziedziny życia konstytucyjnego państw, należy odróżnić konstytucję w sensie materialnym od konstytucji w sensie formalnym.
Konstytucja w sensie materialnym – oznacza całokształt stosunków, określających zasadnicze podstawy istniejącego w rzeczywistości ustroju państwa, jest więc – jak się wyraził Ferdynand LASSAL w swej znanej mowie o istocie konstytucji (1862) – rzeczywistym ustosunkowaniem się sił, tkwiących w danym społeczeństwie; natomiast Konstytucja w sensie formalnym – są to akty prawne, uznane za prawo konstytucyjne przez władzę konstytuującą. Pomiędzy tymi pojęciami zachodzi nieraz rozbieżność, a nawet sprzeczność, jak to wykazał już Emanuel SIEYÈS w swej znanej rozprawie „Qu`est – ce que le tiers Etat ?
Inaczej mówiąc, rzeczywiste życie konstytucyjne państwa nie zawsze pokrywa się z literą prawa konstytucyjnego.
Rozumieli to niektórzy twórcy naszej Konstytucji, dając wyraz przekonaniu, że Konstytucja 17 marca nie pokrywa się z polską rzeczywistością.
Poseł Mieczysław NIEDZIAŁKOWSKI w swej mowie sejmowej, wygłoszonej 10 marca 1921 r. wypowiedział następujący pogląd:
Dla wielu panów posłów, zwłaszcza z prawej strony Izby, najważniejszą rzeczą w tej Konstytucji jest litera, jest tekst tego czy innego artykułu i wydaje im się często, że ustalenie jakiegoś tekstu, uzyskanie jakiejś litery jest rzeczą najważniejszą.
Dla nas Konstytucja, to są tylko ramy, w które życie dopiero wleje swoją treść”.
Ale życie, wbrew zamierzeniom twórców, nie wlało w Konstytucję 17 marca treści, odpowiadającej intencjom jej autorów.
Najistotniejszym bowiem wykładnikiem intencji autorów naszej Konstytucji, jeśli się tak wyrazić można, jej źrenicą – miała być forma rządów parlamentarnych. Jakże się obeszło życie z tą zasadą podstawową ?
Aby uniknąć zarzutu braku obiektywizmu, oprzemy się na doświadczeniu z okresu poprzedzającego wypadki majowe, a więc z okresu, w którym sejmowładztwo święciło pełne triumfy.
Czy mieliśmy w rzeczywistości, mimo obowiązującej już Konstytucji, rządy parlamentarne w Polsce ?
Nie ! Wszystkie nieomal rządy, które sprawowały władzę w Polsce Odrodzonej, poczynając od jej powstania do maja 1926 r. nie były rządami parlamentarnymi. W przeważającej liczbie wypadków Sejm nie był zdolny wyłonić z siebie rządu ściśle parlamentarnego.
Parlamentaryzm, zauważa słusznie prof. Adam KRZYŻANOWSKI (także poseł BBWR), nie wszedł w życie mimo ultra parlamentarnej Konstytucji, boć przecież gabinety parlamentarne, złożone wyłącznie lub przeważnie z posłów, stanowią raczej wyjątek w naszym życiu politycznym”.
Treść prawa formalnego nie pokryła się z rzeczywistością; życie przekreśliło doktrynę.

Cóż więc było przyczyną, że sejm polski, wolny od wszelkiego nacisku z zewnątrz, nie mógł mimo to zrealizować swoich uprawnień, zagwarantowanych mu przez Konstytucję ?
Przyczyną było nieliczenie się z realnymi warunkami polskiej rzeczywistości. Istotą systemu rządów parlamentarnych jest to, że rząd jest wyłaniany spośród członków parlamentu przez większość parlamentarną, że więc jest wykładnikiem woli tej większości i że pozostawać może u władzy tylko dotąd, dokąd nie utraci zaufania swych mocodawców.
W ramach tego systemu rząd nie posiada charakteru samoistnego czynnika państwowego, lecz jest zależny w całej pełni od parlamentu, którego jest jak gdyby organem wykonawczym.
Ten system powstał w Anglii i w drodze długoletniego historycznego rozwoju wykształcił się i udoskonalił tak dalece, że nie tylko zapewnił swojemu krajowi trwałą i sprawną w działaniu formę rządów, lecz stał się nawet przedmiotem podziwu wśród innych narodów kontynentu europejskiego, poszukujących w nim, jak we wzorze, rozwiązania swych własnych zagadnień ustrojowych.
System parlamentarny angielski recypowała Francja, zakładając zręby swego obecnego ustroju państwowego, recypowały go również inne państwa europejskie, o demokratycznej formie rządów.
Ale system, który jest, a przynajmniej był stosowany w Anglii z dodatnim wynikiem, zawiódł całkowicie na kontynencie Europy. Okazało się bowiem, że system ten prowadzi do częstych zmian rządu, nie zawsze wywoływanych względami na dobro państwa, że nie zabezpiecza stałości władzy i ciągłości pracy rządu, że utrzymuje kraj w stanie jakby stałego kryzysu, zgubnie oddziaływającego nie tylko na sferę stosunków politycznych, ale też i gospodarczych państwa.
Aby nie być gołosłownym, powołam się na fakty, zaczerpnięte z życia parlamentarnego francuskiego. Od czasów prezydentury Louisa THIERS`A, a więc w okresie trwania obecnej tylko, trzeciej republiki – zmieniło się we Francji ponad 70 rządów. W rozprawie mojej „o istocie i zakresie władzy Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”, wygłoszonej jako referat w roku 1924 na zjeździe prawników polskich w Wilnie, wykazałem, że przeciętny okres trwania gabinetu wynosi we Francji nie o wiele więcej, jak 6 miesięcy, podczas gdy u nas zaledwie tylko 5,5 miesiąca.
Zapytuję, czy w ciągu tak krótkiego okresu urzędowania istnieje możliwość przede wszystkim zapoznania się ze sprawami resortowymi, a następnie opracowania, rozwinięcia i przeprowadzenia szerzej pomyślanego programu ?
Gabinety powstają i znikają, jak efemerydy po kilkumiesięcznym, kilkutygodniowym lub nawet kilkudniowym istnieniu, a państwo tymczasem pozostaje w stanie niewygasającego wrzenia.
Tak więc parlamentaryzm, działający dobrze i sprawnie w Anglii, stał się źródłem niedomagania na kontynencie Europy. Przyczyna tego stanu rzeczy jest łatwa do wytłumaczenia.
Jak już zaznaczyłem, istotą parlamentaryzmu jest rząd, wyłoniony z większości parlamentu. Kamieniem węgielnym tego systemu, podwaliną, bez której gmach ostać by się nie mógł – jest przeto istnienie tej właśnie „większości”.
Doświadczenie poucza, że większość osiągnąć można tam tylko, gdzie istnieją nie więcej, jak dwa stronnictwa polityczne. Tak było w Anglii, gdzie opinia polityczna dzieliła się na dwa światopoglądy, mające swe odbicie w dwóch stronnictwach politycznych: liberałów i konserwatystów, przekształconych w drodze długoletniego procesu historycznego ze współubiegających się o władzę od czasów Karola II dwóch obozów politycznych: wigów i torysów.
Dokąd nie nastąpiło dalsze różnicowanie opinii politycznej w kraju – aparat działał sprawnie. Gdy jednak na arenę życia politycznego Anglii wystąpił czynnik nowy: partia laburzystów – wśród konstytucjonalistów angielskich nastąpiło zaniepokojenie o cały ustrój, zbudowany misternie na podstawie dwóch partii politycznych, z których jedna osiąga przy wyborach przewagę, a wskutek tego zapewnia sobie trwałą większość w parlamencie.
Jeśli wystąpienie trzeciego czynnika – partii laburzystów – nie doprowadziło w Anglii do mocniejszych wstrząśnięć, to stało się to przede wszystkim dzięki głębokiej kulturze politycznych liderów dwóch pozostałych stronnictw, a następnie dzięki szczególnym właściwościom charakteru narodu angielskiego, który umie dokonywać głębokich zmian i przeobrażeń w swym życiu państwowym w drodze pokojowej ewolucji, wreszcie – i to jest powód najbardziej konkretny – dzięki bardzo znacznemu osłabieniu stronnictwa liberałów, które wobec krytyki swej porażki w wyborach zachowuje stanowisko wyczekujące i obserwacyjne.
Ale na kontynencie Europy układ stosunków politycznych był od początku bardziej złożony, zróżnicowanie opinii było znaczniejsze, liczba stronnictw ubiegających się o wpływ na życie polityczne – większa. Dość chyba powiedzieć, że przy ostatnich wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej, które odbyły się w 1928 roku, zgłoszonych zostało 35 list, odzwierciedlających odmienne kierunki polityczne.
Przy tak daleko posuniętym zróżnicowaniu opinii politycznej – wytworzenie stałej, jednolitej i na zdrowych podstawach opartej większości w parlamencie jest mrzonką aż nazbyt widoczną.
W Polsce od czasów jej powstania do wypadków majowych, a więc na przestrzeni lat siedmiu zaledwie, mieliśmy aż 14 rządów, przerywanych za każdym razem długotrwałymi i wprowadzającymi ferment w kraju przesileniami. A zjawisko to nie jest przejawem przelotnym.
Byłoby zupełnym zaprzeczeniem poczucia rzeczywistości twierdzić, że w najbliższym czasie nastąpi wewnętrzna konsolidacja stronnictw, która umożliwi wytworzenie w Sejmie stosunków zdrowych, a byłoby to błędem nie tylko dlatego, że nastąpiło daleko idące zróżnicowanie opinii politycznej wśród społeczeństwa polskiego w płaszczyźnie społecznej, ale też i dlatego, że opinia ta różnicuje się jeszcze bardziej w płaszczyźnie narodowościowej przez udział w życiu politycznym czynnika nie dość zespolonego z państwem, jakim są niektóre mniejszości narodowe. Tej myśli daje wyraz w swej pracy o zagadnieniu parlamentaryzmu znany w świecie naukowym i wysoce ceniony wiedeński prof. Hans KELSEN, zaznaczając, że „zasada większości ma zupełny sens tylko w jednolitej pod względem narodowym zbiorowości”.
Toteż większość w Sejmie tworzy się od przypadku do przypadku, w drodze przetargów partyjnych, za cenę ustępstw i kompromisów, które nie zawsze pokrywają się z interesem Państwa.
Taką większość przygodną, jak uczy historia polityczna Polski Odrodzonej, zawsze było łatwiej stworzyć dla obalenia rządu, niż dla poparcia rządu istniejącego, więc dla negacji, a nie dla pracy pozytywnej.
Toteż na negacji oparte rządy – padały jak efemerydy, dzięki bezwładowi, na który od swego poczęcia były skazane.
Ale Państwo nie może żyć tylko i li tylko negacją. Władza musi być silna, co nie wyklucza kontroli nad nią czynnika społecznego, i musi być trwałą, jeśli ma zapewnić ciągłość pracy państwowej.
Obecna Konstytucja nie zapewnia żadnego z wymienionych warunków. Toteż w tym punkcie Konstytucja nasza uległa najostrzejszej krytyce.
Jeszcze przed jej wydaniem, gdy były opracowane dopiero zarysy projektu, podnoszono zarzuty przeciwko zasadom, na których miał być oparty przyszły ustrój Polski.
Wspomnieć tu wypada przede wszystkim głos prof. Michała ROSTWOROWSKIEGO, który w pracy „Budowa władzy rządowej i wykonawczej” już w roku 1919 ostrzegał:
System francuski ze swym zależnym od parlamentu prezydentem i ze swoim rządem, podlegającym częstym zmianom, zdradza zbytnie zaufanie do legislatywy, której wpływ przemożny niedwuznacznie uświęca. Nic nie wskazuje na to, by w Polsce stosunki parlamentarne w zaraniu życia politycznego układać się miały lepiej, a choćby i tak samo, jak to ma miejsce wśród nieskonsolidowanych i niezdyscyplinowanych stronnictw francuskich. Ustrój ten był zbytnio przedmiotem uzasadnionej krytyki i dążeń reformatorskich we Francji i aż nadto wyraźnie wskazywał na brak należytej równowagi między naczelnymi władzami, by myśleć było wolno o skopiowaniu tego wadliwego i za wadliwy poczytywanego ustroju w jego własnej ojczyźnie i o przeniesieniu go do Polski, gdzie postulat silnej egzekutywy, twórczej, energicznej, wyrywa się, jak jeden gromki okrzyk całego społeczeństwa”.
Po uchwaleniu Konstytucji natomiast posypały się głosy krytyki. Jednym z pierwszych komentatorów Konstytucji 17 marca, a dodajmy – komentatorów najświetniejszych – jest prof. Władysław Leopold JAWORSKI. Komentarz jego ukazał się w roku 1921, w kilka zaledwie miesięcy po uchwaleniu Konstytucji.
W swej pracy poważnej, a pozbawionej wszelkich tendencji politycznych, prof. Władysław JAWORSKI już na wstępie, w uwagach ogólnych zarzuca świeżo uchwalonej Konstytucji, że jest ona wyrazem nieliczenia się z realnymi warunkami życia: „mamy do czynienia – pisze ten doświadczony konstytucjonalista – z nieporozumieniem lub nieuświadomieniem sobie konsekwencji uchwalonych postanowień”.
A dalej zarzuca prof. Jaworski Konstytucji brak perspektywy i zrozumienia, że nie jest ona tylko „załatwieniem interesu, jaki nastręcza dzień nadchodzący”.
Wychodząc z założenia, że ustrój parlamentarny jest oddaniem rządów stronnictwom, chce widzieć w parlamencie czynnik kontroli Rządu, a nie trybuną agitacyjną, a ubolewając, że Konstytucja 17 marca pozbawia Prezydenta i Rząd siły wobec Sejmu, stwierdza, że „kontrola nie ma przedmiotu, gdy Rząd jest bezsilny”, bowiem wówczas parlament staje się areną walki stronnictw, a nie areną kontroli Rządu”.
Konkludując, że „Rząd słaby, zależny, nie jest rządem narodu, ale chwilowym rządem zwalczających się stronnictw”, ostrzega, że „Polska będzie istnieć, jeżeli będzie wielkim i dobrze rządzonym mocarstwem, lub nie będzie istnieć”.
Tymczasem powinna dojrzeć opinia w narodzie, że uczynić należy wszystko, aby rząd stworzyć możliwie najsilniejszym i najstalszym. Opinia ta powinna opanować walkę o rewizję i pokierować nią ...”.
Ale na tych głębokich uwagach, których trafność dowiodło życie, nie kończy się walka prof. Jaworskiego o naprawę Konstytucji. Nawracając ciągle do zagadnień konstytucyjnych Polski, zapowiada w rozprawie „Myśli o ustroju państwowym” projekt nowej Konstytucji, który ogłasza w 1928 roku.
Jest to kapitalna praca wielkiego uczonego, będąca jakby syntezą jego wielkiej wiedzy i wieloletniego doświadczenia. W przedmowie mówi prof. Jaworski, że „ w czasie, który tak żywo odczuwa potrzebę zmiany ustroju państwowego, uważam za obowiązek zabrać głos i podać do wiadomości publicznej wyniki moich studiów i mego doświadczenia w tej sprawie” - i wyjaśnia, że pierwszy problem, który praca nad zmianą Konstytucji wysuwa, polega więc na stworzeniu elementu, który by był pośrednim między jednostką a Państwem, a który by nie był stronnictwem politycznym”.
Snadź studia i doświadczenie poważnego konstytucjonalisty polskiego doprowadziły go do przeświadczenia, że główne zło tkwi w niezdrowych praktykach naszych stronnictw politycznych, popularnie mówiąc – w partyjniactwie, skoro chce zacząć od zreformowania tej dziedziny naszego życia publicznego.
Zresztą w ocenie tego zjawiska prof. Jaworski nie jest odosobniony. Prof. Michał ROSTWOROWSKI, dotykając w jednej ze swoich rozpraw zagadnienia genezy prawnej naszej Konstytucji, oraz biorąc za punkt wyjścia przepis wstępny, który brzmi: „W imię Boga Wszechmogącego ! My, Naród Polski … tę oto ustawę konstytucyjną na Sejmie Ustawodawczym Rzeczypospolitej Polskiej uchwalamy i stanowimy” - takie stąd wysnuwa uwagi:
A więc nie „My, posłowie na Sejm zgromadzeni”, nie „My – Sejm Ustawodawczy”, ale „My Naród Polski”. Gdy jednak zwrot użyty nie pokrywa się z rzeczywistością, znaczenie jego polega na zidentyfikowaniu przez Konstytucję za pomocą fikcji prawnej tych dwóch pojęć: Naród i Sejm, i na przyjęcie założenia, że „Sejm a Naród” - to jedno.
Jakże trafne są te uwagi i jak wiele nieporozumień dałoby się uniknąć, gdyby te uroszczenia Sejmu, a nawet mniej jeszcze, grupy oligarchicznej jego menerów – nie zamąciły były tej prawdy oczywistej, że Sejm – to niekoniecznie Naród cały, prawdy, którą spokojny obiektywizm uczonego określa kurtuazyjnie mianem „fikcji”.
Literatura prawnicza, poświęcona zagadnieniom konstytucyjnym, jest dzisiaj już bardzo obszerna. Niepodobna jest w krótkim wykładzie streścić choćby tylko tego wszystkiego, co w ubiegłym okresie lat ośmiu, od uchwalenia Konstytucji, w tej materii napisano. Wśród krytyków naszego ustroju państwowego widzimy wiele świetnych nazwisk: uczonych, polityków, publicystów, że wymienię tu prof. Stanisława STARZYŃSKIEGO, prof. Stanisława ESTREICHERA, prof. Adama KRZYŻANOWSKIEGO, byłego ministra i Prezesa Prokuratorii Generalnej Stanisława BUKOWIECKIEGO, profesora i byłego ministra Kazimierza KUMANIECKIEGO, prof. i Prezesa Najwyższej Izby Kontroli Stanisława WRÓBLEWSKIEGO, prof. Fryderyka ZOLLA, byłego posła Włodzimierza TETMAJERA, prof. Stanisława KUTRZEBĘ, prof. Wacława KOMARNICKIEGO, prof. Antoniego PERETIATKOWICZA, adwokata i dr honoris causa uniwersytetu lwowskiego Adolfa SULIGOWSKIEGO i wielu jeszcze innych zasłużonych pisarzy, działaczów społecznych, dziennikarzy, a nawet i zwykłych obywateli, którzy zabierali głos publicznie w rozprawach, artykułach i przemówieniach na tematy, wiążące się z potrzebą naprawy naszego ustroju.
Wszystkie te głosy, zgodnym chórem, poprzez analizę poszczególnych instytucji naszego prawa konstytucyjnego, dochodzą do wniosku, że Konstytucja 17 marca nie zabezpiecza Polsce ustroju, który by zdolny był zapewnić jej moc, a główne zło upatrują w zbyt szczupłym wyposażeniu władzy wykonawczej w istotne atrybuty władzy.
Ale, co już jest wysoce znamienne, w krytyce bezwzględnej i druzgocącej prześciga innych autorów prof. Edward DUBANOWICZ, ten sam, który był w Sejmie Ustawodawczym głównym referentem Komisji Konstytucyjnej. Poświęcił on zagadnieniom rewizji Konstytucji szereg rozpraw, z których najważniejsze są dwie: „Rewizja Konstytucji”, ogłoszona w 1926 r. oraz „Z zagadnień konstytucyjnych”, ogłoszona w 1928 r.
W obu tych rozprawach na potępienie Konstytucji 17 marca używa on słów tak mocnych, wyrażeń tak dosadnych, że krytyka jego nie jest już tylko negatywną analizą uczonego, ale raczej rozdzieraniem szat nad własnym dziełem, więcej – jest samobiczowaniem.
Ale oddajmy głos głównemu referentowi Komisji Konstytucyjnej Sejmu Ustawodawczego, prof. DUBANOWICZOWI.
Innymi oczyma, oczyma doświadczenia i rzeczywistości oglądamy też dzisiaj, po upływie pierwszego siedmiolecia zadania ustroju państwowego w stosunku do własnego społeczeństwa.
Rozmiar i głębokość niedomagań i braków Konstytucji marcowej uwydatnia się odtąd z upływem każdego, dzielącego nas od niej miesiąca i roku.
Są u nas całe dziedziny życia, w których stosunki prawne nie odbiegają daleko od wzorów rosyjskiego bolszewizmu”.
A dalej, krytykując ostro wadliwy sposób przeprowadzenia w Konstytucji marcowej Monteskiuszowskiej zasady podziału władzy: „le pouvoir arrete le povoir”, chce teraz dopiero – niestety dlaczego tak późno – bronić władzy rządzącej przed „absolutyzmem czynnika parlamentarnego” i upatruje zdolność społeczeństwa do „państwowego rozwoju” w ustroju zrównoważonym, „o wysokim autorytecie państwowej władzy”.
Oto jak wygląda krytyka Konstytucji 17 marca w świetle opinii przedstawicieli polskiej myśli państwowej”.

Ale te alarmujące głosy nie są tylko odosobnionym wyrazem opinii wyłącznie polskiej. Nawoływania do poddania rewizji podstaw parlamentaryzmu rozlegają się i w literaturze zachodnioeuropejskiej.
Coraz częściej spotykamy się z poglądem o wadliwości rządów parlamentarnych, o konieczności ukrócenia wszechwładzy parlamentu, o potrzebie przywrócenia równowagi w stosunku czynnika parlamentarnego do władzy rządzącej w państwie, a nawet o szkodliwości rządów parlamentarnych – słowem – o kryzysie parlamentaryzmu.
Na czele tego ruchu, który wywołał ożywioną dyskusję, zwłaszcza we Francji, stanęli znakomici uczeni, pisarze i politycy, których plejada staje się coraz to liczniejszą.
Jean Casimir PERIER, ustępując 15 stycznia 1894 r. ze stanowiska Prezydenta Republiki Francuskiej, oświadczył w swym orędziu: „Urząd Prezydenta Republiki pozbawiony jest środków działania i kontroli. Nie mogę spokojnie porównywać moralnej odpowiedzialności, ciążącej na mnie, i niemocy, na jaką jestem skazany”.
Jakże podobnie pod tym względem brzmi głos b. Naczelnika Państwa Józefa PIŁSUDSKIEGO, wypowiedziany w znanej mowie, wygłoszonej 5 grudnia 1922 r. w pałacu Rady Ministrów:
Jeżeli chodzi o Sejm i Senat, to nie wiem, czy rozmyślnie, czy bezwiednie – przypuszczam, że raczej bezwiednie, praca (Prezydenta) w tym kierunku została konstytucyjnie usunięta. Przejrzałem uważnie, na czym polegać może, według brzmienia Konstytucji, stosunek Prezydenta do Sejmu i Senatu i, poza jego wyborem, znalazłem tylko grożące mu kary za zdradę państwa, pogwałcenie Konstytucji i przestępstwa karna”.
Krytyczne stanowisko wobec zdolności ciała zbiorowego do wykonywania twórczych funkcji państwowych zajął również Raymond POINCARÉ w mowie wygłoszonej w 1908 r. „Zakrawa na to, że od pewnego czasu nasza machina parlamentarna obraca się w próżni, a jej mechanizm sprawia w swym rozprzężeniu więcej hałasu, aniżeli wytwarza pracy”.
A chociaż obecnie w artykule ogłoszonym w argentyńskim czasopiśmie „Nacion” Poincaré złagodził nieco jaskrawe barwy swego poprzedniego poglądu, to jednak przypisać to należy względom taktycznym.
Konieczność zreformowania budowy władzy rządowej we Francji podnosi niemal jednogłośnie cała doktryna francuska. Tak na przykład dziekan wydziału prawa uniwersytetu paryskiego, z dużą dozą smutku i rozgoryczenia pisze o rządach Trzeciej Republiki: „Nie ma rzeczy smutniejszej dla człowieka mego pokolenia, który wierzył w republiką parlamentarną, który oklaskami witał Konstytucję 1875 roku, który w ciągu wielu lat nauczał zasad prawa publicznego i konstytucyjnego, jak gdy widzi on co dnia przekręcaną, wzgardzoną, zarażaną i gwałconą konstytucję. Rząd parlamentarny, w postaci obecnie praktykowanej, ulegnie rewizji lub zginie. Jeśli nie zreformuje się sam, to narazi się na niebezpieczeństwo, iż zastąpiony zostanie przez skok w ciemność !” Przy systemie rządów parlamentarnych, w postaci u nas praktykowanej, rządu w pełnym tego słowa znaczeniu nie ma wcale. Przy ingerencji parlamentu, otwartej lub ukrytej, niepodobna rządzić.
Prof. Robert REDSLOB w najnowszej swej pracy o rządzie parlamentarnym wywodzi, że istota rządów parlamentarnych tkwi w zasadzie równowagi między władzą ustawodawczą i wykonawczą. Z tego, zdaniem autora, wynika między innymi, że organ ustawodawczy nie może swej woli narzucać rządowi, gdyż tego rodzaju władza łamałaby istotę rządu parlamentarnego. „Parlament ma tylko prawo krytyki”. Przy systemie rządów parlamentarnych chodzi, zdaniem Redsloba, o znalezienie „właściwej równowagi oraz o podział funkcji, dający rządowi swobodę działania, przy zachowaniu oczywiście kontaktu z dążeniami narodowymi, ujawnionymi przez parlament, będący ogniwem pomiędzy ministrami a narodem”. O francuskim systemie rządów parlamentarnych autor pisze, co następuje:
Reasumując dzieło konstytucyjne współczesnej Francji, musimy powiedzieć, że Trzecia Republika nie jest typem, jak na przykład rząd angielski, szwajcarski, amerykański i dawny niemiecki. Trzecia Republika jest doświadczeniem, jest dążeniem w kierunku rządu parlamentarnego, lecz dążeniem, które zboczyło z drogi i weszło na tory jednostronności. Zasada podstawowa, wedle której parlament oraz Głowa Państwa posiadają równoważącą się władzę, zasada rządząca ustrojem Anglii oraz będąca istotą rządu parlamentarnego, nie istnieje we Francji. Z różnych powodów, zwłaszcza zaś ze względu na dogmat suwerenności narodu oraz wybór prezydenta przez izby, ciało ustawodawcze korzysta z daleko idącej supremacji. Nie ma równowagi, jest zawisłość”.
Przed kilku laty w „Revue de deux mondes” ukazała się rozprawa pełnego temperamentu pisarza francuskiego Charles BENOISTLa parlamentarite”.
Nazwą ta, „PARLAMENTARYTEM” pisarz oznaczył chorobę, przeżywaną przez parlamentaryzm, przechodzący w gorączce w niepoczytalność. Z wielkim talentem opisuje Benoist objawy tej demencji.
Spójrzcie proszę uważnie na tych ludzi, którzy zasiedli na ławach parlamentarnych. Patrzcie, czym oni są i przypomnijcie sobie, co oni tu robią. W dwóch słowach, wielkich i strasznych, tworzą ustawy. Ale czyż oni wiedzą, czym są ustawy i jak się je tworzy ? Oni ! Ośm dziesiątych spośród nich nie domyśla się nawet tego … ślepy traf intrygi lub przypadku uczynił z nich prawodawców. Sami będąc zaimprowizowani – improwizują.
Na jaki temat ? Na każdy. Ich władza nie ma żadnych granic, ani zewnętrznych, ani wewnętrznych, ani w samym ich rozsądku, ani w przedmiocie ustaw …
Zmieniają, przewracają, uchylają w jednej chwili, stosownie do swej niemądrej fantazji, reguły powolnie ustanowione doświadczeniem pokoleń. Porządek społeczny, organizacja wojskowa, podwaliny państwa, jego stosunki z innymi państwami, to, co trwa i to, co mija, odwieczne tradycje i wypadki dnia, doktryna i drobne wydarzenia. Wszystkiego dotykają, wszystkim chcą owładnąć, wszystkim wstrząsają, wszystko wzruszają, wszystko wreszcie burzą”.
Jak chłopcy hałaśliwi i psotni, igrają wszystkim w miarę swych kaprysów …..
Pole ich działania jest wszechstronne, a władza przygniatająca …
Despotyzm panującego miał względy; narzucał się od czasu do czasu; nie zna tego tyrania zgromadzenia, ponieważ jeden myśli o swojej przyszłości, inny ma świadomość swej niestałości.
Jeżeli do tego wszystkiego dołączy się przekupstwo, PARLAMENTARYT przechodzi w gangrenę” …
Oto skreślony plastycznym piórem pisarza francuskiego obraz, któremu nie brak jednak i naszych odcieni rodzimych.
Toteż inny pisarz francuski Emile FAGUET oznacza parlamentaryzm mianem „culte de l`incompetence”.
Ale jeżeli te jaskrawo wypowiedziane opinie nazwaliśmy głosami alarmu, to nie brak również i opinii rzeczowo, spokojnie, choć nie mniej krytycznie omawiających niedomagania parlamentaryzmu.
Do takich opinii należy w pierwszym rzędzie zaliczyć prace unii międzyparlamentarnej.
Kryzys parlamentaryzmu nie jest bowiem zjawiskiem odosobnionym, występującym jedynie w niektórych państwach. Jest on objawem powszechnej ewolucji tego systemu rządów, etapem rozwoju parlamentaryzmu w obliczu nowej rzeczywistości.
Dowodem światowego charakteru tego kryzysu jest fakt, że stał się on przedmiotem narad i dyskusji wśród organizacji o charakterze międzynarodowym. Mam na myśli Unię Parlamentarną – ów parlament parlamentów świata – która w roku 1924 na swym XXIV zjeździe w Bernie i Genewie stwierdziła, że „kryzys parlamentaryzmu przenika w chwili obecnej niemal wszystkie państwa”. Celem stwierdzenia przyczyn tego kryzysu oraz znalezienia środków zażegnania, Unia powołała do życia komisję, która po przeprowadzeniu szeregu ankiet wśród uczonych znawców prawa konstytucyjnego (Laski, Charles BORGEAUD, Larnaude, Mosca, Bonn) oraz po gruntownych naradach stwierdziła przez usta swego sprawozdawcy Dr Josepha WIRTHA, byłego kanclerza Rzeszy, że naprawa parlamentaryzmu winna iść przede wszystkim drogą zapewnienia rządowi jedności i trwałości, niezbędnej dla skutecznego działania egzekutywy. Jako środek do osiągnięcia tego celu, który ma stanowić o zdrowiu lub chorobie ustroju państwowego, komisja zaproponowała przyjecie systemu desygnacji członków rządu na czas określony w zbliżeniu się do systemu amerykańskiego i szwajcarskiego.
W bogatej dyskusji, która rozwinęła się na XXV zjeździe Unii w 1928 r. na tle referatu dr Wirtha, zabierali głos najwybitniejsi parlamentarzyści świata, należący do najrozmaitszych obozów politycznych. Różniąc się między sobą co do szeregu kwestii, wszyscy godzili się wszakże na jedno, że kryzys parlamentaryzmu, odczuwany w mniejszym lub większym stopniu przez wszystkie państwa o parlamentarno – demokratycznym typie rządów, ma swą przyczynę głównie w niestałości i słabości władzy rządowej, zależnej w swej egzystencji i działalności od zwalczających się wzajemnie licznych stronnictw.
Rozbicie jedności wewnętrznej ciała parlamentarnego skutkuje nietrwałość, słabość i bezskuteczność rządów państwowych. To powoduje nie tylko osłabienie siły i potęgi państwa, lecz podważa zarazem autorytet samego parlamentu, stawiając jego zdolność do twórczej pracy pod znakiem zapytania.
Znamienny dla naszych stosunków jest głos wybitnego parlamentarzysty polskiego, pana Stanisława THUGUTTA, wypowiedziany w tej dyskusji. „Słusznie – powiada Thugutt – zarzuca się parlamentom dzisiejszym brak woli. W jakiż jednak sposób wola ta może powstać, jeżeli nasze ciała ustawodawcze podzielone są w sposób co najmniej zabawny na 10, 15, a nawet 20 frakcji ! Ten właśnie włos, rozszczepiony na 20 części, stanowi naszą chorobę … A jeżeli przez słabość swą nie umie się powziąć decyzji, to nie należy przeszkadzać innym w powzięciu tego aktu woli, który jest niezbędny do życia wszelkiej instytucji”.
W dalszym ciągu swej mowy pan Thugutt zaproponował przyjęcie następującej uchwały: „Zachodzi konieczność zwiększenia odpowiedzialności moralnej stronnictw, które nie powinny obalać Rządu, jeżeli nie mają możności zastąpić go bezzwłocznie nowym Rządem”.
Rzecz to niezmiernie prosta. Jeżeli parlament chce żyć i rozwijać się, to przede wszystkim musi zachować wobec społeczeństwa swój autorytet moralny. Aby móc ten autorytet pozyskać, trzeba wiedzieć, czego się chce, trzeba być gotowym przyjąć odpowiedzialność za swe czyny. Kryzysy gabinetowe, trwające nawet czasem po kilka tygodni, zniechęcają społeczeństwo do urządzeń parlamentarnych, albowiem są oznaką ich słabości”.
Nietrwałość rządów parlamentarnych, podporządkowanych w swej egzystencji i działalności woli stronnictw, wywołała również w pozytywnym ustawodawstwie konstytucyjnym szeregu państw tendencję do wprowadzania prawnych ograniczeń, chroniących organizm państwowy przed częstymi wstrząsami przypadkowych lub zgoła lekkomyślnych kryzysów rządowych. Jako przykład posłużyć może konstytucja czechosłowacka (§ 75-77), austriacka (§ 74) i pruska (art. 57), które dążą do zapewnienia rządowi trwałości, żądając znacznego quorum dla wniosku o wyrażenie rządowi votum nieufności oraz kwalifikowanej większości dla jego uchwalenia.
Najdalej pod tym względem poszła najnowsza konstytucja grecka z 1927 r., która wprowadziła – poza restrykcjami natury formalnej, na podobieństwo konstytucji czechosłowackiej i austriackiej – doniosłej wagi ograniczenia materialne, gwarantujące rządowi pewną trwałość legalną z mocy samego przepisu konstytucyjnego. Prócz żądania dla wniosku o wyrażenie rządowi votum nieufności określonej ilości podpisów i głosów, oraz wskazania sprawy, która wywołała wniesienie wniosku – ustanawia nowa konstytucja grecka w art. 88 dwumiesięczny termin obowiązkowy, który upłynąć musi między odrzuceniem wniosku o votum nieufności a podjęciem tego wniosku na nowo. Ta nowa konstrukcja rządu parlamentarnego stanowi znaczny krok naprzód w kierunku ochrony trwałości władzy wykonawczej, ponieważ ochronę tę opiera nie tylko na restrykcjach natury formalno – prawnej, lecz na przepisie o charakterze materialno – prawnym, wprowadzającym korektywę już do samej budowy prawnej rządu parlamentarnego. Rozwiązanie to w konstytucji greckiej jest czymś pośrednim pomiędzy zwykłą odpowiedzialnością parlamentarną rządu, stosowaną doraźnie, a odpowiedzialnością periodyczną, na przykład według systemu amerykańskiego czy szwajcarskiego.
A w zwierciadle doświadczeń życia codziennego w świetle, że się tak wyrażę, polskiej rzeczywistości – czy ocena Konstytucji marcowej wypadnie lepiej ?
Dla nas, którzy przyglądaliśmy się z bliska praktyce naszego parlamentu w okresie przed majowym, jest to raczej pytanie retoryczne, nie wymagające odpowiedzi, tak bardzo w tym względzie opinia polska jest jednomyślna.
Prócz nieustannych kryzysów rządowych, wywoływanych przez Sejm i długotrwałych przesileń wobec niemożności tworzenia nowych rządów, prócz unikających światła dziennego i wywołujących ogólne zgorszenie przetargów kuluarowych, prócz wreszcie usuwającej się spod wszelkiej kontroli społeczeństwa oligarchii konwentu seniorów, który wbrew Konstytucji aroguje sobie prawo do rozstrzygania najważniejszych zagadnień państwowych – Sejm, będący według zamierzeń twórców ustawy konstytucyjnej jedyną kuźnią praw („Nie ma ustawy bez zgody Sejmu”, głosi art. 3 Konstytucji), nie spełnia zadań, na nim ciążących.
Wewnętrznie rozdarty, rozszczepiony na frakcje, dotknięty organicznym bezwładem, Sejm w najistotniejszych dziedzinach ustawodawstwa abdykował dobrowolnie ze służących mu uprawnień, udzielając na przykład ustawę ramową z dnia 11 stycznia 1924 r. szerokich uprawnień rządowi Władysława GRABSKIEGO do unormowania w drodze rozporządzeń Prezydenta Rzeczypospolitej tak ważnej naówczas dziedziny życia państwowego, jak naprawa skarbu i reforma walutowa.
Toteż położenie tamy temu widowisku przez wypadki majowe było wielką ulgą dla kraju.
Rządy pomajowe rozpoczęły swą pracę pod hasłem naprawy ustroju Rzeczypospolitej. I już pod datą 2 sierpnia 1926 r. uchwalona została nowela do Konstytucji, wzmacniająca władzę Prezydenta Rzeczypospolitej przez nadanie mu prawa rozwiązywania Sejmu i wydawania rozporządzeń z mocą ustawy, przez częściowe udoskonalenie procedury uchwalania votum nieufności rządowi, tudzież przez ulepszenie trybu postępowania w materiach budżetowych.
Ale nowela z 2 sierpnia 1926 r. stanowi dopiero pierwszy etap na drodze urzeczywistnienia zakreślonego przez Rządy pomajowe planu.
Dalsze etapy walki o naprawę ustroju Rząd pragnie urzeczywistnić w trybie rewizji, nakazanej obecnemu Sejmowi, jako drugiemu z rzędu po Sejmie Ustawodawczym, przez art. 125 (ust. 3) Ustawy Konstytucyjnej.
Kierunek tej reformy nie od dziś jest powszechnie znany; u jej podstawy leży hasło stworzenia w Polsce mocnej władzy wykonawczej, zdolnej zapewnić młodemu Państwu dalszy, świetny, mocarstwowy rozwój, oraz skutecznie je obronić w chwilach dla bytu jego groźnych. Drogę do zrealizowania tego dążenia widzą Rządy pomajowe w przeniesieniu punktu ciężkości władzy wykonawczej w Państwie na osobę Prezydenta Rzeczypospolitej w ramach ustroju demokratycznego i przy zachowaniu praw parlamentu do rozumnej, przedmiotowej kontroli nad działalnością Rządu.
Tu należy zaznaczyć, że pojęcie silnej władzy nie jest równoznaczne z pojęciem władzy absolutnej, mimo iż oba pojęcia, ze względów demagogiczno – agitacyjnych są często ze sobą utożsamiane.
Również i obawa o absolutum dominium jest w sferze ideologii stosunków demokratycznych XX wieku szkodliwym, specyficznie polskim przeżytkiem historycznym, który o tyle nieszczęść przyprawił dawną Rzeczpospolitą przedrozbiorową.
Rewizja Konstytucji nie powinna i nie może być zamachem na prawa demokracji; ale zapewniając demokracji najskuteczniejsze formy kontroli nad działalnością władz publicznych, należy je zharmonizować z silnym u swych podstaw ustrojem Państwa, gdyż tylko własne Państwo, cieszące się powagą wewnątrz i na zewnątrz, jest zdolne zapewnić rękojmię bezpieczeństwa swym instytucjom państwowym i społecznym. Bo nie należy zapominać, że prawdziwym i szczerym zwolennikiem rządów demokratyczno – parlamentarnych jest ten, kto w trosce o ich udoskonalenie dąży do ich poprawy.
Forma prawna, w jaką będą przyobleczone przepisy, normujące powyższe zasady, jest kwestią drugorzędną. Ale same zasady stanąć muszą poza obrębem wszelkiej dyskusji i kompromisu.
W tej akcji Rząd spodziewa się poparcia opinii szerokiego ogółu polskiego społeczeństwa, które w momentach krytycznych umiało zawsze wykrzesać z siebie zdrowy instynkt państwowy.
A że oczekiwania Rządu pod tym względem nie są nierealne, tego dowód stanowią opinie, uchwały zjazdów, a nawet konkretne projekty reformy naszego ustroju, płynące z kół społecznych.
Do takich opinii, wypowiadających się w duchu wzmocnienia władzy wykonawczej w Polsce, a więc w kierunku zasadniczego postulatu programu rządowego, należą uchwały zjazdu prawników polskich w Wilnie, odbytego w 1924 r., opinia zbiorowa grona prawników warszawskich, opublikowana w 1929 r. w książce „Rewizja Konstytucji”, ankieta przeprowadzona z inicjatywy Prezydium Stałej Delegacji Zrzeszeń i Instytucji Prawniczych RP, opublikowana również w 1929 r., bogata literatura prawnicza i publicystyczna profesorów krakowskich, wreszcie uchwała Sejmu z dnia 22 stycznia 1929 r., uznająca potrzebę rewizji Konstytucji, a powzięta pod mocnym naciskiem właśnie opinii publicznej, choć przy niechętnym do niej stosunku naszych sejmokratycznych czynników parlamentarnych.
Zdecydowana wola Rządu, poparta przez zdrowy instynkt Narodu, dokona niewątpliwie dzieła, którego oczekiwać mają prawo potomni od obecnego pokolenia.
Nie po to Naród Polski wiekową niewolą zapłacił za błędy naszego dawnego ustroju, opartego o złotą wolność, liberum veto, elekcyjność tronu, prawo rokoszu i konfederacji, nie po to zmagał się w powstaniach z przemożną siłą brutalną zaborców i wznosił modły: „Ojczyznę, wolność racz nam wrócić Panie”, nie po to krwawił się szary żołnierz polski w walce orężnej o nieprzedawnione prawa – abyśmy odzyskaną niepodległość mieli narażać ponownie na niebezpieczeństwo, przez to, żeśmy niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli.
Ten wysiłek ofiarny, ta krew bezcenna – to przestroga.
Polska dzisiejsza, Polska nowoczesna nie może chcieć, jak dawniej, „stać nierządem”.
Twarde wyroki dziejów wykazały nam – och aż jak boleśnie – zgubność tego szaleńczego hasła.
Musimy dla Polski Odrodzonej zdobyć taki ustrój, który by stwarzał rękojmię jej mocy; musimy zdobyć ustrój zdolny ją chronić od nieszczęść i klęsk w ciężkich chwilach dziejowych.
Toteż nie pójdziemy na targi co do zasadniczych podstaw Jej mocy, a z tymi, którzy staną nam na przeszkodzie w urzeczywistnianiu tego zamiaru, pójdziemy na walkę stanowczą i bezwzględną. I niechaj Wam, Obywatele, nie rzucają piasku w oczy.
Z naszej strony walka toczyć się będzie nie o władzę, bo ją Rząd urzeczywistniający ideę państwową Marszałka Piłsudskiego posiada, ale o zdrowy ustrój państwowy, który ma zapewnić Polsce miejsce wśród narodów świata wtedy także, gdy przyjdą nowe pokolenia.
Do walki tej idziemy wierni testamentowi, wypisanemu na pergaminach wiekopomnej Konstytucji 3 Maja:
Żaden rząd najdoskonalszy bez dzielnej władzy wykonawczej stać nie może”.
Doświadczenie nauczyło, że zaniedbanie tej części rządu nieszczęściami napełniło Polskę.